Nie, nigdy nie będziemy tacy jak przed tym.
Wszystko umarło. Wydaje Ci się że żyjesz… mi też.
Tak naprawdę to zostały z nas marne kreatury.
Jesteśmy jak urny pogrzebane w ziemi,
a wewnątrz znajdują się nasze nigdy nie spełnione marzenia i plany.
Jesteśmy jak plastikowe worki na zwłoki… w których pogrzebana została miłość.
Wspomnienia z dnia 20 czerwca 1985 roku.
Siedzieliśmy na ganku mojego domu. Ciężko zapracowałem na pieniądze, za które kupiłem dom. Był oczywiście w całkowicie surowym stanie, jednak przy pomocy znajomych i rodziny udało się wyremontować go dostatecznie. Później stworzyliśmy warunki do mieszkania. Rodzice dokładali mi się co miesiąc do rachunków. Cieszyłem się, od zawsze marzyłem o swoim, własnym, niewielkim domu. Spełniłem marzenie. Jedno z wielu. Chociaż niektórzy nawet nie próbują. Różnię się od typowych pesymistów.
Nasz śmiech roznosił się po podwórku. Madison popijała herbatę, ja siedziałem na balustradzie, a znany już wam – nerwowy właściciel Jaguara - sączył piwo. Nadużywał alkoholu. Ja również od niego nie stroniłem, mimo to, potrafiłem odmawiać. To nas różniło. Duży wpływ na jego uzależnienie miała sytuacja w domu, oraz rodzinne tendencje do alkoholizmu. Ah i oczywiście powody, przez które zaczyna się pić. Rozstania. Rozczarowania. Śmierć. Prześladowania. Nie pochwalam takiej drogi, ale z umiarem wszystko jest dozwolone.
Około godziny piętnastej pod moją posesję podjechało czerwone Ferrari 328. Dwudrzwiowe, z pięciobiegową manualną skrzynią biegów. Ponad 200 koni mechanicznych pod maską. Osiągający stówę w lekko ponad pięć sekund. Nówka sztuka. Maleństwo mające niecałe dwa miesiące. Sprowadzone z Włoch. Za każdym razem gdy przyszło mi patrzeć na to cudo dostawałem palpitacji serca z podniecenia. Szczerze mówiąc mógłbym opowiadać tak jeszcze dwie godziny. Jeżeli nie więcej. Jak przystało na prawdziwego fana czterech kółek.
- Witam państwa.
W naszą stronę zmierzał nie kto inny, jak Rodrigez. Uścisnęliśmy sobie dłonie. Najpierw z pijakiem, później ze mną. Madison została przytulona. Na co jedynie zaśmiała się krótko. Miała specjalne względy. Diego traktował ją jak księżniczkę. Stary styl wychowania chłopca. Dżentelmen.
- Witamy szczęściarzu. Wciąż mam ochotę ukraść Ci auto.
Spojrzałem w kierunku zaparkowanego samochodu. Zazdrość zżerała mnie za każdym razem, gdy miałem przyjemność widzieć to piękne Ferrari. Nie była to zawistna zazdrość. Mówiłem to w żartach. Był moim przyjacielem, zawsze życzyłem mu jak najlepiej. Skoro dorobił się takiego auta, to jak najbardziej należało mu się ono. Ogółem ciężka praca popłaca. Kiedyś sobie kupię, nie takie, lepsze. To kolejny mój życiowy cel.
- Jeffy daj mu spokój, ciągle o tym głupim samochodzie… - Rzuciła zniesmaczona całą sytuacją Mad. Skarciłem ją wzrokiem, na co parsknęła śmiechem.
– Wiemy, staje Ci na widok tej bryki... - Dokończył za nią właściciel.
- Dokładnie. Nie mów tak Grant, to auto jest piękne!
Wszyscy równocześnie roześmiali się, widzą moją minę. Za to rudy pokręcił głową.
- Skończ. Samochodu nie przelecisz. Jego jedynie możesz puknąć, ale nie będziesz wtedy zadowolony.
Zabrzmiały słowa znad butelki piwa, naszego dotychczas nieobecnego kolegi. Madison uderzała się dłonią w czoło chichocząc głupio. Diego złapał ją za nadgarstek, żeby przestała.
- Jesteście debilami. Obaj. – Rzucił. – Jedziemy się przejechać, a wy dalej rozmawiajcie o tym co was podnieca. Niedługo powinniśmy wrócić.
Odprowadziłem przyjaciół wzrokiem. Dopóki nie zniknęli za wysoką bramą. Wziąłem głęboki oddech. Przez głowę przeleciało mi kilka scen. Po chwili usłyszałem:
- Ma pewnie ochotę...
Zmarszczyłem brwi, po czym spojrzałem na przyjaciela. Zaśmiałem się gardłowo, by kolejno zapytać:
- Zazdrosny?
W tamtym momencie usłyszeliśmy jedynie pisk opon, a po pięknym, błyszczącym Ferrari pozostała chmura kurzu.
Mężczyzna podniósł się ze schodka, na którym przesiadywał. Skierował się do domu, myślałem, że nie odpowie. Odwrócił się jednak na pięcie, spoglądając na mnie.
- A nawet jeśli, to co?
Takiej odpowiedzi nawet nie brałem pod uwagę. Lubię niespodzianki.
Wzruszyłem na to tylko ramionami.
Długo czekaliśmy na powrót Diego i Madison. Wspomnienia do tej pory powodują we mnie ogromne emocje. Głęboki oddech. Głośne uderzenia serca. Kołatania. Nie doczekaliśmy się ich powrotu.
Byłem nieco podenerwowany. Wyrażałem swoje obawy poprzez wypalanie papierosa, za papierosem. Trzęsły mi się łapy. Rozumiem, mogło ich coś zatrzymać. Jednak gdy mijała już siódma godzina postanowiłem zadzwonić do rodziców Diego. Telefon milczał. Byłem wściekły na tego kretyna. Gdzie był? Dlaczego nie odbierał? Gdzie byli jego rodzice? Wciąż i wciąż męczyłem przyciski wybierania, wykręcając co rusz jeden, albo drugi numer. To jakieś jaja. Zawsze byłem emocjonalny. Gdyby nie fakt, że szanowaliśmy się wzajemnie i nie łamaliśmy wielu – ustalonych już bardzo dawno temu – zasad, pewnie byłbym wtedy nieco spokojniejszy. Minęło kolejne dwie, długie godziny. Pamiętam to jak dziś. Nawet ten wyprany na pozór z uczuć, rudzielec był przestraszony. Patrząc na to z perspektywy czasu, nie rozumiem dlaczego po prostu nie poszliśmy do Rodrigezów, lub do domu Diego. Było, minęło. Pewnie i tak niewiele zmieniłaby taka wycieczka.
Dźwięk telefonu zabrzmiał, a ja rzuciłem się do niego pędem. Dosłownie padłem przed nim na kolana. Wydusiłem z siebie naprędce.
- Diego, to Ty?!
W słuchawce jednak nie usłyszałem, ani głosu mężczyzny, ani Madison. Wbiło mnie w podłogę. Po plecach momentalnie przebiegł mnie lodowaty dreszcz. Biegnący po linii kręgosłupa w dół. Odłożyłem słuchawkę z głośnym łomotem na miejsce. Zacząłem krzątać się po salonie. Zerwałem z wieszaka moją skórę, wziąłem kluczyki od auta.
- Ja pierdole, jedziemy do szpitala. Mówiłem Ci, coś się stało. Dzwonił lekarz. Nie wiem jakim cudem mają mój numer… kurwa mać.
Nasz nerwus momentalnie zmienił się w oazę spokoju. Epatował od niego. Co bardzo mnie wtedy zdziwiło. Nie miałem jednak czasu na zastanawianie się nad tym, skąd u niego takie zachowanie.
Wsiedliśmy w samochód. Ruszyłem z aktorskim piskiem opon. W szpitalu znaleźliśmy się po około dziesięciu minutach. Kilometrowy przejazd zajął więcej niż zwykle, mimo prędkości. Pamiętam dokładnie blokadę głównej drogi, na której doszło do wypadku. Jak później się dowiedzieliśmy, naszych przyjaciół.
Wpadłem jak wystrzelony z procy do głównego budynku szpitala. Podleciałem do przechodzącej pielęgniarki.
- Diego Rodrigez, gdzie jest? Madison Grant? Dzwoniono do mnie, że coś się stało…
Głos drżał mi jak nigdy wcześniej. Wskazano nam gdzie powinniśmy iść. Oboje leżeli na intensywnej terapii. Szybkim krokiem przemierzyłem korytarz. Znaleźliśmy się przy windach. Drugie piętro. Oddział wewnętrzny.
- Tam nie można…
Na drodze stanęła nam niewielka kobieta, z czarnymi włosami. Jak później się okazało, lekarka nocnej zmiany. Na oddziale panowała ogólnie cisza. Przy dyżurce pielęgniarek był rozgardiasz.
Rozejrzałem się wokół.
- Dzwoniono do nas. Madison i Diego… - Nie skończyłem. Od razu zagarnęła nas ruchem dłoni w stronę swojego gabinetu. Na drzwiach napis:
Gabinet lekarski.
Informacje o stanie zdrowia pacjenta można nabywać od godziny 12 do 15.
Wyłączając weekendy.
Najdrobniejsze szczegóły wbijały mi się w pamięć. Mam taki niepoważny nawyk zapamiętywania najmniej istotnych rzeczy. Pani doktor nakazała nam usiąść. Przysiadłem zdenerwowany na drewniane i skrzypiące nieco krzesło. Ona usiadła za biurkiem. Wyciągnęła przed siebie jakieś papiery pochowane w koszulki. Wzięła głęboki oddech, co dało się doskonale zauważyć.
- Panowie są z rodziny?
Zacząłem się jąkać, próbując powiedzieć cokolwiek. Odpowiedniego na tą chwilę. Skłamać?
Wbiła mnie tym pytaniem w krzesło, miałem się niczego nie dowiedzieć? Spodziewałem się rutynowych pytań, tego również. Jednak gdy już je usłyszałem… Denerwowałem się tak bardzo. Powtórzę to pewnie kolejny raz, ale jestem bardzo emocjonalnym człowiekiem. Na szczęście na moją nieporadność życiową zaradził pan Nerwica. Odpowiedział na zadane przez lekarkę pytanie:
- Tak.
Zdziwiłem się wtedy bardzo, jednak nie dawałem po sobie poznać. Tamta jeszcze nabrałaby jakichś uzasadnionych podejrzeń, które doprowadziłyby nas donikąd. Uniosła brwi ku górze. Na szczęście nie drążyła tematu.
- Madison? – Spojrzała w papiery, by upewnić się co do danych osobowych. – Grant Madison. Uległa wypadkowi samochodowemu, w którym uczestniczył również Diego Rodrigez, prowadzący auto.
Przerzuciła kartkę na drugą stronę.
- Co z nimi? – Zapytałem naprędce, nerwy zjadały mnie od środka. Miałem ochotę strzelić sobie w łeb z poczucia winy.
Doktorka spojrzała na nas wymownie. Zbytnio naciskałem?
- Policja na miejscu zbadała cały przebieg wydarzeń. – Zajrzała w papiery po raz kolejny. - Wymuszono pierwszeństwo, zderzenie boczne. W stronę lewą. Pan Rodrigez jest w stanie krytycznym. Podtrzymujemy go pod respiratorem… postaramy się zrobić co w naszej mocy.
Przełknąłem głośno ślinę, która zebrała się w moich ustach. Sprawiło mi to ogromny trud. Gula, która powstała w moim gardle mówiła sama za siebie.
- A Madison? – Ciszę przerwał rudy, spoglądając na mnie kątem oka.
Kobieta odłożyła na stosik papiery, które przed chwilą przeglądała. Znów zabrała głos, tym razem już bez ściągawki.
- Stan ogólny stabilny. Po trzydniowej obserwacji będzie mogła zostać wypisana do domu.
Poczułem, że kamień spada z mojego serca. Po minię przyjaciela sądziłem, że czuje podobnie. Wiedzieliśmy, że nie było dobrze. Jednak po usłyszeniu, że jedno z nich jest w lepszym stanie, było nam lżej.
Dziewczyna leżała na zwykłej sali. Mogliśmy do niej wejść. Nogi zrobiły się miękkie gdy ujrzałem tą małą Mad, leżącą bezradnie wśród białej pościeli. Obok niej ekrany, mierząc puls, oraz bicie serca. Poprzylepiane przyssawki do klatki piersiowej. Rurki w nosie pomagające w oddychaniu.
Nic tak bardzo we mnie nie uderzało jak jej smutne zielone oczy. Chciałem przytulić tą zagubioną dziewczynkę do siebie i nie wypuszczać nigdy więcej.
Policzek miała pozdzierany, rozcięty łuk brwiowy, wielkiego sińca na czole. Wyglądała na obolałą. Nawet nie chciałem myśleć jak bardzo wszystko musiało ją boleć.
- Hej słonko. – Zacząłem przyciszonym głosem, niedrażniącym.
Ocknęła się, krzywiąc. Gwałtowny ruch spowodował ból.
- Cześć Jeffy. Cześć Will. Co z Diego?
Spojrzeliśmy po sobie we dwóch. Spojrzenie rudzielca mówiło samo za siebie: Nie możemy jej dobijać.
- Jak się czujesz mała? – Przejął inicjatywę. Usiadł delikatnie obok niej na stołku, żeby nie robić zbytniego hałasu. Ja przykucnąłem obok, przy łóżku.
Dokładnie pamiętam tamto spojrzenie Madison. Nasze wymijające odpowiedzi były jednoznaczne. Chcieliśmy dobrze. Jak to się mówi potocznie? Chcieć to nie znaczy móc. Czy jakoś tak. Nie będę na siłę się wymądrzał.
Tamten jeszcze w miarę rozmawiał z Grantową. Później totalnie zmienił do niej stosunek. Za każdym razem gdy mroził ją spojrzeniem miałem ochotę przypierdolić mu w ten pusty, głupi łeb.
Nazajutrz rano Madison spacerowała już po korytarzu. Pozwolili jej nawet wejść na chwilę do Diego na intensywną terapię. Później pół dnia stała przy szybie, wpatrując się w nią jak obłąkana. Dziewczyna miała złudną, dziecięcą nadzieję, że uda mu się wyjść z opresji. W głębi serca każdy chciał, aby jej życzenia się spełniły.
Przyjaciółka zgodnie ze słowami pani doktor wyszła po trzech dniach. Miała wielkie szczęście, że nic poważnego jej się nie stało. Odebrałem ją ze szpitala, razem z wypisem i zaleceniami lekarza. Musiała się bardzo oszczędzać. Jeść zdrowo. W jej krwi brakowało mnóstwa witamin. Wykryto niskie stężenie żelaza, co równało się z anemią. Dostała receptę, z siedmioma lekami. Między innymi właśnie te na leczenie znacznych braków składników odżywczych. Witaminy B6, C, żelaza, cynku, magnezu. Zawsze wiedziałem, że nie wyglądała zdrowo, jednak nie spodziewałem się takich uszczerbków w jej organizmie.
Następnego dnia rano wybraliśmy się do szpitala całą trójką. O godzinie 12 można było wejść na salę. Kolejno Madison, później ja, oraz William. Nakładaliśmy na siebie zielony fartuszek. Względy bezpieczeństwa i higieny muszą być zachowane. W końcu to intensywna terapia.
Wieczorem odebrałem telefon, w słuchawce usłyszałem głos pani Rodrigez. Diego wybudził się ze śpiączki. Było zbyt późno, abyśmy mogli do niego pojechać. Poczułem ulgę. Wszystkim nam spadł ogromny ciężar z serca. Niestety nie na długo. Rano po przyjeździe na miejsce okazało się, że mężczyzna zmarł o piątej nad ranem, z powodu niewydolności serca.
Pamiętam tamten moment doskonale. Czas jakby na chwilę staną w miejscu. Naprawdę miałem wrażenie, że wskazówka zegara naściennego się zatrzymała. Wszyscy jakby na chwilę się zatrzymali. Zwolnili. Nic nie było już takie samo. Słońce dopiero wstawało. Dzień dopiero miał się narodzić. Obudzić się. Wstać, by dzielnie znosić trudy i przyjemności dnia dzisiejszego. My wyglądaliśmy tak samo jak wczoraj i tak samo jak tydzień temu.
Wszystko co się działo było gdzieś po za mną. Czułem się, jakbym oglądał całą sytuację nie uczestnicząc w niej. Jakby to dotyczyło kogoś innego, a nie mnie. Mimo to, czułem rozrywający ból, który promieniował od mojej głowy aż po czubki palców u stóp. Byłem pusty. Odnosiłem wrażenie, że to co dzieje się tu i teraz, jest snem. Chciałem natychmiast się obudzić.
Rano rodzice zmarłego spotkali się w szpitalu z Madison. Rozmawiali bardzo długo. Nie było mnie w środku. Lekarz pewnie zdawał im relację z tego, co miało miejsce pod ich nieobecność. Po około pół godzinie cała trójka wyszła z pomieszczenia. Matka Diego przytuliła Madison mocno do siebie, ta nawet nie odwzajemniła uścisku. Trzęsła się płacząc nieustannie. Pani Inez głaskała ją po ramieniu, szepcąc coś ze smutnym uśmiechem. Nie byłem w stanie usłyszeć. Na korytarzu panował hałas. Wszyscy krzątali się jak to zwykle bywa.
Chwilę jeszcze rozmawiali we trójkę. Pan Gustawo milczał, stojąc nieco dalej. Kobieta – na to wyglądało – co chwilę pocieszała Madison. Dziwiłem się, w końcu to nie ona straciła jedynego syna. W końcu ruszyli w moją stronę. Tamtego dnia pierwszy raz złożyłem im najszczersze kondolencje. Uścisnąłem dłoń mężczyzny, kobietę delikatnie przytuliłem. Dowiedziałem się gdzie odbędzie się pogrzeb, kiedy i o której.
Tak właśnie to wszystko wyglądało. Jeden z tragiczniejszych dni mojego życia. Miałem typowo sielankowe dzieciństwo, czego nie można powiedzieć o pozostałych – żyjących – bohaterach. Wracajmy powoli do teraźniejszości. Naprawdę, mówię to z ciężkim sercem, jest do dupy. Nic nigdy nie zrobiło na mnie takiego wrażenia. Nie odcisnęło swojego piętna. Powinienem być bardziej odporny, a sam ryczałem przez pierwszą noc. Miałem nieodpartą ochotę przyłożyć sobie lufę do skroni i… i po prostu odpłynąć.
Nie wiem czy uda się powiadomić wszystkich. Muszę korzystać w publikacji i komentowaniu z telefonu.
Z góry przepraszam, jeżeli kogoś nie poinformuje.
Długość - 2222 wyrazy. Taka ciekawostka.
Rzadko mi się to zdarza, ale wywołałaś u mnie łzy. Gdy przeczytałam o tym, że Diego nie żyje, miałam łzy w oczach. Chyba, jestem taka jak Jeff, zbyt emocjonalna. Nie wiem co jeszcze napisać, bo brak mi słów, klękam przed Twoim talentem. Każdy najdrobniejszy szczegół to czysta poezja. Brak mi słów, jedno wiem na pewno, tak mnie wciągnęłaś, a jest to zaledwie trzeci rozdział, że nie mogę doczekać się kolejnego. Jeszcze jedno, powinnaś to wydać jako książkę, byłabym pierwszą osobą, która by kupiła. Żałuję, że ja pisze bez sensu, coraz bardziej tracę wiarę w siebie, może nawet w ogóle przestanę pisać. Mam mętlik w głowie. Pozdrawiam i czekam na kolejną dawkę magii :)
OdpowiedzUsuńKolejna o książce! Albo jestem dobra, albo czytacie mi w nyślach.
UsuńWiesz, jeżeli wywołałam łzy to musi coś znaczyć. Nic tak nie wzrusza jak krzywda dziecka i śmierć kogoś, przed którym świat się dopiero otwiera.
Dziękuje za komentarz i obiecuje, że następne rozdziały będą tak samo ciejawe. A przynajmniej mam taką nadzieję. (:
Kuźwa...3 rozdział, a Diego nie żyje. To takie smutne...:(
OdpowiedzUsuńHahah Ferrari *.* Piękne sportowe cudeńko.... Ale mnie wciągnęłaś...
Wydawaj książkę! :3
Weny i czekam na kolejny rozdział! :*
<3
Co wy tak wszyscy jednym chórem o książce?
UsuńDodają się, po prostu jest moderacja, dziękuje!
Dodało czy nie?
OdpowiedzUsuńNo i znowu to samo! Rozdział przecudowny, naprawdę.
OdpowiedzUsuńNie mam słów żeby opisać twój talent. Wow.
Sprawa z powodem śmierci Diego się rozjaśniła. Teraz nie mogę się doczekać aż wyjaśni się, czemu niby Mad jest czemuś winna. A może się nie wyjaśni, bo nie jest ani trochę winna? Kurcze. Nie mam kompletnie pomysłu co mogło się tam wydarzyć.
Mam nadzieję że kolejny rozdział, też będzie taki świetny. W sumie to chyba jestem tego pewna.
Tak więc, czekam z niecierpliwością. /G.
A czy Ty przypadkiem mnie nie przechwalasz? Chyba zaraz tak urosnę, że polece pod sufit xD
UsuńDziękuje w takim razie, ale z tym, że rozdział będzie tak samo "dobry" się nie zgodzę, mam ku temu spore obawy...
Kochany Grzybek.
Cudowne <3 Genialnie opisujesz uczucia, nie da się oderwać od tekstu. W ogóle Twój styl pisania jest niesamowicie wciągający. Bardzo mi się podoba :33
OdpowiedzUsuńCo do fabuły, to powiem, Ci, że dobrze, że coś się wreszcie wyjaśniło. Cholera, nie podejrzewałam, jaką historie skrywa za sobą cała śmierć Diego. Niesamowicie to wymyśliłaś i ubrałaś w słowa. Will i Jeffrey? Czyżby znani późnij pod nazwiskiem Stradlin i Rose? Jejku, ale fajnie.
Pozostaje mi teraz czekać na następne.
Hugs, Rocky.
Naprawdę nie mnie za co zjechać? Aż wydaje się to nierealne, że się nikt do niczego nie przyczepia.
UsuńNo ale... to fajnie mimo wszystko.
Dziękuję za komentarze! (:
A mogłam być pierwsza :D. Trudno. Jak zwykle nic do zarzucenia :). Masz talent i czekam na książkę. Zapraszam do mnie.
OdpowiedzUsuńWybacz, ale nie czytam blogów. (:
UsuńTakiego obrotu sprawy się nie spodziewałam...
OdpowiedzUsuńPowiem szczerze, ze bardziej byłam nastawiona na jakąś miłą bajeczkę, a nie na wspomnienie z dnia, w którym zginął Diego. Myślałam, że przez kilka następnych rozdziałów będą opisane wspomnienia z dzieciństwa, a potem dopiero w końcu dojdziemy tą drogą do śmierci przyjaciela. Spodziewam się, że z czasem bardziej wyjaśnisz, co dokładnie się stało, że doszło do wypadku. Na razie wiemy tylko, że Ferrari zderzyło się z jakimś innym samochodem. Nie wiadomo, kto tu zawinił, czy to Rodrigez się zagapił, czy to nie było z jego winy.
Opisy zachowania obu chłopaków utwierdzają mnie w przekonaniu, że to Jeffrey Isbell i William Rose.;)
Zaskakuje mnie Twój talent pisarski. Wprawdzie nie płakałam, kiedy to czytałam, ale potrafisz zawsze wszystko tak ładnie opisać. Rozdziały nigdy mnie nie nudzą, chociaż nie ma w nich tak dużo dialogów. Potrafisz wręcz oczarować czytelnika! ;D
~Roxy
P.s. Prosiłabym, abyś informacje o nowych rozdziałach pozostawiała tutaj: http://in-the-world-of-rock.blogspot.com/
Bo tamten blog (Trzy pożal się...) to jest taki mój wspólny z koleżankami i po prostu nie chcę, żeby moje koleżanki mieszały się w moje sprawy, bo jednak nowe rozdziały tutaj dotyczą tylko mnie, bo to ja je czytam. To tylko taka informacja na przyszłość. ;)
Jasne, wybacz za powiadamianie tam gdzie nie trzeba, to typowa ABC. XD
UsuńCo chodzi o rozdział, ja tak zawsze, najpierw sobie coś zaczne, a pod koniec zdaje sobie sprawę z tego, że jest to beznadziejne. Równa się to skasowaniem caluśkiego rozdziału i pisanie go na nowo. Dziwie się sama sobie, że mam na to ochotę. Dziwny człowiek z tej autorki nie?
Dziwny, ale przez to wyjątkowy człowiek! :D
UsuńNic się nie stało. :)
Pozwolę sobie zacytować powiedzonko "tylko wariaci są coś warci" (:
UsuńNo, dowiadujemy się coraz więcej. Przypomniało mi się, gdy Will stwierdził, że Madison zabiła jego przyjaciela, chyba był taki fragment, nie? A teraz możliwe, że był zazdrosny. Te elementy się łączą, ale jest jeszcze dużo brakujących.
OdpowiedzUsuńOgólnie opisy są na wysokim poziomie, ale to już raczej wiesz. Te szczegóły podkręcają atmosferę. Masz ciekawy styl pisania.
No właśnie... co z tymi imionami? William i Jeffrey... Will i Jeff... To intrugujące ;))
Czekam z niecierpliwością na kolejny rozdział.
Co z tymi imionami, no co z tymi imionami... właśnie, co z tymi imionami? ((((((((:
UsuńKochana, wiesz że jesteś genialna. A jeśli nawet nie wiesz, to właśnie ci to teraz piszę.
OdpowiedzUsuńNie znam wielu tak wspaniałych pisarek, jaką jesteś Ty. Cholernie mi miło, że miałam okazję Cię poznać, przeczytać skrawek Twej twórczość.
Rozdział należy do najlepszych. Jest długi, przyjemnie się go czyta, pomimo tak smutnej akcji. Szczerze mówiąc, to bardzo chciałabym tak pisać. Jesteś mistrzem w pisaniu wierszy i opowiadań! Nic dodać, nic ująć. Chodzący talent :) Taki nieoszlifowany diamencik. Mam nadzieję, że kiedyś uda Ci się wydać książkę i sprzeda się ona w dużym nakładzie. Pomogę Ci ją promować! :D
Co do akcji... Jest smutna. Wypadek, śmierć. To chyba najgorsze co może być. Stracić bliską osobę tak nagle. Kiedy się tego nie spodziewasz. Osobiście chyba bym tego nie przeżyła. Popadłabym w depresję i Bóg wie co jeszcze. To zabawne. Nie boje się o własną śmierć, ale o śmierć bliskich. Ciul z tym, ja mogę umierać, ale nie oni!
Ale wracając do fabuły. Pięknie wszystko opisujesz. Każda sytuacja jest dzięki temu tak bardzo namacalna. W dodatku piszesz stosując retrospekcję. Dużo elementów się łączy i widzę jakiś zarys opowiadanka. Nie chcę snuć teorii na temat dalszych rozdziałów, jednak mam jakieś mini podejrzenia.
Zostaje mi tylko czekać na nowy, aby przekonać się, czy mam rację :3
O i na koniec. Te imiona. Will, Jeff. Kurde intrygujące. Przez to nie będę mogła spać! Opisy zachowań chłopaków nawet pasują mi do przyszłych Gunsów. No nic, poczekamy, zobaczymy :D
Love,
Chelle
PS Mówiłam Ci, że jesteś genialna? :*
Mówiłaś mi, że jestem genialna jakieś pół tysiąca razy, kochana Chell (:
UsuńWreszcie znalazłam chwilę czasu! Dzięki ci, mamuśko Janis!
OdpowiedzUsuńZacznijmy od powalającego na kolana obrotu spraw. Nigdy bym się nie spodziewała, że już w trzecim rozdziale poznam przyczyny śmierci Diego. Cholera, szalone! Już zupełnie nie wiem co może się wydarzyć później. Znów będziemy skakać w czasie? A może akcja zwyczajnie potoczy się dalej coraz bardziej odchodząc się od wątku tego chłopaka. Swoją drogą, gdyby nie zginął w tym rozdziale, byłby moją ulubioną postacią. Dość ułożony, zorganizowany, miły, z fajnym samochodem. Szkoda, że właśnie taki człowiek opuścił przyjaciół. A może jeszcze wróci w jakimś przypomnieniu przeszłości? Oby tak, bo to genialny charakter.
„Nerwowy właściciel Jaguara” to Will, tak? Nie pomyliłam czegoś? W każdym razie rudy jest cholernie nieprzewidywalny. Bardzo mi się to podoba.
Muszę również pochwalić mistrzowskie dialogi. Tak lekkie, z humorem i elastyczne. To trzeba po prostu mieć we krwi i cholernie Ci tego zazdroszczę, droga Anitko.
Bardzo dziwnie się poczułam, gdy pojawiła się nadzieja - Diego wybudził się ze śpiączki - a zaraz potem informacja o tym, że zmarł. Tak nagły zwrot akcji daje do myślenia. Diego umarł w samotności. Może spał i o niczym nie wiedział? Pewnie nie czuł, że to już koniec i miał nadzieję, że następnego dnia zobaczy Mad, Willa i Jeffa. Moim zdaniem to gorsza śmierć niż w wypadku samochodowym. Bardzo smutne zakończenie.
Poza cudowną otoczką, która spowiła wszystkie słowa wykryłam takie maleńkie niedociągnięcia czysto kosmetyczne. Tym razem zapisałam, ale teraz głupio mi o nich mówić. Trudno, przecież to dla dobra przyszłej książki! Zauważyłam, że czasem piszesz np. „staną” w kontekście czasu przeszłego. Pewnie to tylko wina niedopatrzenia, ale nie daje mi spokoju. „Stanął”, z tego co mi wiadomo, będzie poprawnie. Jeszcze tylko jedna sprawa, słowo „poza” raczej pisze się razem. Tak przynajmniej twierdzi słownik, z którego korzystam. Jeśli się mylę, proszę o sprostowanie i z góry przepraszam! ;)
~ Twoja wielbicielka.
Kurde, a ja zawsze, zawsze, zawsze robię błąd pisząc "po za" oraz "o to". Nie wiem co ja mam z tymi spacjami. Zwykle jest tak, że sprawdzam tekst po zakończeniu jakiegoś momentu, który zawsze zaznaczam - (...) w tamtym momencie się zatrzymuję i wszystko czytam, dodając, zmieniając, lub usuwając niektóre zdania. A na koniec gdy wszystko napiszę robię to jeszcze raz. W takich "poprawkach" często przybywa mi pół strony tekstu, co jest nieco zaskakujące, skoro człowiek już sobie myśli "więcej nie napiszę, temat wyczerpany".
UsuńA co do treści samej, to już mi brakło epitetów na określanie bohaterów, bez podawania nazwisk. U Madison miałam o tyle łatwo, że jej dane są już kompletne.
Zdradzę, że dialogi będą w kolejnym podstawą rozdziału. Oby tylko nie zostało to źle zrobione, bo się załamie, jeśli zacznę pisać gorzej. Jak stworzyłam sobie taką "dobrą" opinię.
Tęskniłam za Tobą, Revire!
Przepraszam, że się czepiam! Po prostu później rozmyślam o tym jakie były przyczyny niedociągnięcia zamiast skupić się na rozdziale.
UsuńA ten sposób skądś znam. Sama robię podobnie, choć moje poprawki tylko wszystko psują.
Nie mogę się doczekać kolejnego rozdziału!
A dobra opinia towarzyszy Ci odkąd pamiętam ;)
Właśnie! Dlatego się tak o tą opinię boję!
UsuńKurde, zapomniałam co miałam napisać.
OdpowiedzUsuńŚmierć. Wiesz? Wydaje mi się, że do każdego z nas dociera, że istnieje ten stan rzeczy, kiedy umiera ktoś kogo znaliśmy, kiedy widzimy śmierć na własne oczy, kiedy śmierć nagle staje się nam bliskim faktem, a nie tylko czymś odległym o czym słyszmy, ale można powiedzieć, że dzieje się obok nas. Pamiętam doskonale, kiedy stałam na pogrzebie bliskiego przyjaciela i dotarło do mnie, że śmierć mnie też dotyczy. Zabrała młodego chłopaka, który miał przed sobą całe życie... i w sumie czułam się podobnie jak Jeff. Tak to jest.. świat jest taki sam, słońce wstaje i zachodzi. Wiatr wieje. Dzieci się śmieją, mrówki dalej chodzą po drodze.. psy szczekają, ale jednak świat się zmienia, bo kogoś już na tym świecie nie ma... ech, dobra, bo ten komentarz idzie w trochę złym kierunku.
Powiem, że ten rozdział zaczął się tak sielankowo. Letnia pora, weranda, piwko, rozmowy przyjaciół samochód. I w sumie można było się spodziewać, że coś wisi w powietrzu. Taka cisza przed burzą, bo przecież było by za pięknie jakby nic się nie stało. Aż chciałabym napisać parę śmiesznych myśli, które przyszły mi podczas czytania pierwszej części tego rozdziału, ale jakoś tak mi nijako. Wiesz? Opisałaś to tak, jakby naprawdę wszystko opowiadał Jeffrey. Osoba, która naprawdę żyje i przeżywa to wszystko.. dlatego mi jakoś tak nijak pisać o śmiesznych rzeczach...
Z spraw technicznych powiem tylko tyle, że BARDZO DOBRZE, że opisałaś ten samochód, bo to utwierdziło tylko, że jest to męski punkt widzenia. Wiadomo, jak kobiety widzą samochody, nie? Samochód to samochód, może różnić się kolorem.
I cóż mogę więcej napisać.
Jakaś taka nostalgia wkradła się do mojego serca i chwila zadumy.
Pozdrawiam :*
Oh, coraz bardziej obawiam się kolejnych rozdziałów, że będą o połowę niższe poziomem. Grrr.
UsuńDziękuję Rosie! :*
Dobra, zanim przejdę do treści to dorzucę swoje 2 gr. do tematu, którym Cię wszyscy oblegają. Tak, chodzi o książkę. W moim odczuciu książki i blogi to zupełnie inna para kloszy. Na bloga piszesz rozdział, kolejny i kolejny... dzielisz to na części, a w każdej może znaleźć się coś innego. natomiast jeśli chodzi o książki. Nie wiem, czy zauważyłaś, ale w treściach powieści wszystko jest pięknie płynne. Podział na rozdziały jest tak na prawdę chyba tylko umowny, bo fabuła płynie, ciągle i ciągle. Na bogach jest inaczej, dlatego moim zdaniem na książkę za wcześnie jeszcze o parę lat. Nie chce Cię zniechęcać, bo powinnaś wiedzieć, że moim marzeniem jest napisać książkę, żyć z tego i wgl. niemniej, tę płynność trzeba wypracować.
OdpowiedzUsuńPrzejdźmy do opowiadania. Wciąż nie wiem co o tym myśleć. Wiemy, że jest dziewczyna, która przyjaźni się z Jeffem i Williamem. Chociaż stop. Will był o nią zazdrosny, a teraz jej nienawidzi, bo obwinia ją o śmierć Diego. Na razie przybliżyłaś nam tę sytuację. A szkoda, nie miałabym nic przeciwko, gdyby to była tajemnica przez większą część historii. Wiesz, wieczne kłótnie między nimi o to co się stało, ale nikt nie wie co się stało i na koniec taka bomba! No ale nic, ty to nie ja, masz inną mentalność i to chyba dobrze, jak by nie było. Ludzie są unikatowi i to w nich najpiękniejsze. Mniejsza. Wiemy coś więcej niż, w moim odczuciu, powinniśmy, a nie wiemy nic. Zobaczymy jak to się rozwinie.
Nie rozumiem Twojego toku rozumowania. Pisząc opowiadanie rozdziały wyglądają tak, jak powinny w opowiadaniu. Nie w sposób książkowy. Także troche bez sensu, przecież jakbym zdecydowała się na taką forme wyrazu, moje teksty były by adekwatne do rodzaju. (: mimo wszystko dziękuje kochanie za wyrażane regularnie opinie.
UsuńChodziło mi raczej o to by sprostować, nie koniecznie dla Ciebie bo miałam nadzieję, że będziesz wiedzieć o co mi chodzi. Mam nadzieję, że nie czujesz się skrytykowana jakby to był twój pomysł, bo odniosłam się tylko do komentarzy powyżej, więc chill. ;*
UsuńOh, to wyszłam na taką w gorącej wodzie kąpaną. Wybacz mi, w takim razie bardzo ((:
UsuńWreszcie przybyłam i przeczytałam. Nawet mi się podoba. Zaczęło się nietypowo, piszesz nieźle. Widzę, że starasz się nadać temu opowiadaniu klimat i wychodzi Ci to. Oczywiście zdarzają się błędy, ale ciężko ich uniknąć. Jest jedna rzecz, która bardzo mnie razi: "- Diego, to Ty?!" "Ty" nie powinno być napisane wielką literą. Taki zabieg stosujemy, gdy się do kogoś bezpośrednio zwracamy, np. w liście czy komentarzu, ale nie opowiadaniu. Wybacz, ale tym razem nie napiszę nic więcej, jednak postaram zagłębić się w fabułę w następnym komentarzu. Weny :)
OdpowiedzUsuńWitam nową czytelniczkę (:
UsuńOj tam takie sobie :P a ty jeszcze piszesz :o ja już raczej z dystansem do tego podchodzę.
OdpowiedzUsuńNo czasem sobie coś stworzę, z czego jestem faktycznie zadowolona, ale potrzeba na to cholernie dużo czasu i pracy, a w efekcie i tak nie wychodzi tak, jak bym chciała. Do perfekcji mi daleko.
OdpowiedzUsuńTrzeba dużo ćwiczyć przede wszystkim. Przynajmniej ja wychodzę z takiego założenia, że od razu, samo nic nie przychodzi.
Nie do końca wiem, co masz na myśli... wnioskuję, że postawiłaś bardziej na życie, codzienne problemy, itd?
Smutne, cholernie smutne, a zarazem tak piękne, że poruszyłoby serce nawet najbardziej nieczułego człowieka. Mam wrażenie, że słowa, które tutaj piszesz są magią, która uwalnia się z twojego umysłu i dzielisz się nią z nami. Zastanawia mnie, czy Maddison czuła coś do Diego, bo on najwyraźniej do niej tak. Zastanawiająca jest też postać Jeffa, można by rzec, że, przynajmniej dla mnie, neutralna. Nie potrafię tego wytłumaczyć, jednak... oj, nie potrafię naprawdę. Przepraszam, że nie komentowałam, jednak niedawno zabrałam się za nadrabianie czytania wszystkich zaległych rozdziałów i opowiadań. Pisz dalej, to jest cudowne. Poza tym, napiszesz może książkę?
OdpowiedzUsuńWeny. :)
Wiesz jak bardzo bym chciała napisać własną książkę? Jednak to jest tylko głupim marzeniem, ściętej głowy. Mam góry przed sobą do pokonania, a moje samozaparcie zwykle jest równe zeru.
UsuńJednak mam nadzieję, że kiedyś ktoś moją książkę zechce kupić i będę mogła powiedzieć dumnie: Spełniłam marzenie!
Chciałam skomentować dopiero po nadrobieniu wszystkiego, ale dwie rzeczy nie dają mi spokoju:
OdpowiedzUsuńPierwsza: "Samochodu nie przelecisz" - i nagle przypomniało mi się kilka co pikantniejszych transformerowych fanfików...
Druga: Sama ta historia ze szczegółami śmierci Diego wystarczająco poruszyła moje serducho. Kiedy więc jego śmierć poprzedziło przebudzenie, to było jak cios w brzuch...
W tym momencie zabrzmię pewnie jak sadystka, ale skoro we wcześniejszych rozdziałach wracałaś do przeszłości bardzo odległej, mogłaś opisać takie wspomnienia, przez które my, czytelnicy, zdążylibyśmy poznać Diego tak dobrze, że byśmy go pokochali... A wtedy dopiero rzucić w nas tym wypadkiem. To by dopiero był efekt!
Matko, chyba jestem potworem...
Trochę skłamałam, jeszcze trzecia rzecz: ostatnio mam trochę obsesję na punkcie liczenia słów w napisanych kawałkach, więc przyznam Ci, że liczba 2222 jest bardzo ładna.